Wytwórnia: Not Two MW 830-2

Resonance

Ken Vandermark

  • Ocena - 5

CD 1 – Day One, Set 1 & 2 (small groups) CD 2 – Day Two, Set 1 (small groups) CD 3 – Day Two, Set 2 & 3 (small groups) CD 4 – Day Three, Set 1 & 2 (small groups) CD 5 – Day Three, Set 3, and Day Four, Set 1 (small groups) CD 6 – Day Four Set 2 & 3 (small groups) CD 7 – Day Five Set 1 & 2 (small groups) CD 8 – Day Five Set 3 (small groups) CD 9 – Final Concert, Set 1: Landshaft (for Marek Winiarski); Counterprint (for Wawrzyniec „Laurence” Makinia) CD 10 – Final Concert, Set 2: Off/Set (for Olek Witynski & Jacek Zakowski); The Number 44 (for Ania „Czarna” Adamska) Muzycy: Ken Vandermark, saksofon tenorowy i barytonowy, klarnet; Yuriy Yaremchuk, saksofon tenorowy i sopranowy, klarnet basowy; Mikołaj Trzaska, saksofon altowy, klarnet basowy; Steve Swell, puzon; Dave Rempis, saksofon altowy i tenorowy; Per-Âke Holmlander, tuba; Magnus Broo, trąbka; Mark Tokar, bas; Tim Daisy, perkusja; Michael Zerang, perkusja, instr. perkusyjne

Na jesieni ubiegłego roku krakowska NotTwo wydała okazały box formacji Resonance. Skompletowana i prowadzona przez Kena Vandermarka ekipa rozpoczęła pracę równo dwa lata wcześniej. Miejscem narodzin projektu był Kraków, a konkretnie klub Alchemia. Słynny chicagowski muzyk, przy niezbędnej współpracy kilku osób (do najważniejszych należał Marek Winiarski, założyciel i właściciel Not Two), powołał do istnienia międzynarodowy zespół. Geograficznie rozciągał się on od Nowego Jorku (Steve Swell) do Lwowa (Yuriy Yaremchuk, Mark Tokar), oraz od Sztokholmu (Magnus Broo, Per-Ǻke Holmlander) do Gdańska (Mikołaj Trzaska). Aby zintegrować tak różnorodny skład, tydzień przed finałowym koncertem, muzycy spotkali się na próbach i koncertowali w Alchemii. Owe improwizowane występy w podgrupach zostały zarejestrowane i tworzą pierwszą część boksu, czyli osiem osobnych płyt, każda nagrana przez inną konfigurację muzyków. Dwa pozostałe krążki zawierają materiał wykonany przez cały dziesięcioosobowy skład, podczas koncertu w Centrum Manggha.

Zgromadzony na wspomnianych ośmiu dyskach materiał stanowi rodzaj archiwum, które dostajemy do wglądu. Chcę przez to powiedzieć, iż nie wszystkie nagrania, jakie tutaj się znalazły, są równej wartości artystycznej. Wydawca jednak uznał, iż stanowiły istotny element całości projektu pod nazwą „Resonance”. Ich udostępnienie pozwala słuchaczowi przejść drogę, podobną do tej, jaką pokonali sami artyści: od zbioru pojedynczych indywidualności do świetnie zgranej orkiestry (ósmy krążek zawiera utwory nagrane w nonecie). Śledzenie poszczególnych etapów, wsłuchiwanie się w następujące po sobie konfiguracje muzyków, może być zajęciem interesującym. Przypomina to trochę obserwacje prób otwartych, praktykowanych przez niektórych reżyserów teatralnych. Wsłuchując się w muzykę miałem też skojarzenie z próbami, jakie przeprowadzają m.in. kierownicy chórów, ćwicząc kompozycje najpierw w poszczególnych sekcjach głosów, nim zaśpiewają je wszyscy wykonawcy. W paru przypadkach muzykom udało się stworzyć naprawdę interesującą muzykę.

Dysk drugi przynosi ciekawy przykład adaptacji dawniejszych tradycji do konwencji free improv. W improwizacji Magnusa Broo pobrzmiewa tradycja dixielandowa, czemu naprzeciw wychodzi Steve Swell, muzyk grający kiedyś w orkiestrach Buddy’ego Richa i Lionela Hamptona. Z zupełnie innych powodów zwraca uwagę dysk siódmy. Skład Trzaska – Daisy – Tokar – Rempis – Broo w dwóch kompozycjach daje przykład wielkich możliwości, jakie kryje w sobie konwencja swobodnego muzykowania, także w kontekście myślenia dramaturgicznego. Słuchając całego boksu, co jakiś czas nawiedzała mnie myśl o aspekcie scenicznym tej muzyki: wiele tu dialogów, wymian myśli, wpadania w słowo, komentarzy na stronie. Po prostu lekcja muzycznej komunikacji: wzajemnego słuchania i reagowania na partnerów.

Dyski dziewiąty i dziesiąty zawierają po dwie kompozycje Kena Vandermarka, napisane specjalnie dla Resonance, wykonane najpierw podczas koncertu we Lwowie (dwie z nich ukazały się wcześniej na longplayu z roku 2008), a następnie w krakowskiej Mandze. Te cztery wspaniałe dziełka stanowią właściwy powód, dla którego tentet Resonance powołany został do życia. Kompozycje Vandermarka łączą niezwykle interesujące dla słuchacza operowanie materiałem tematycznym z technikami tzw. nowej muzyki. Kompozytor stosuje zarówno odcinki ściśle zaplanowane, jak i fragmenty rozwijane ad libitum, pozostawiając także miejsce na indywidualne popisy członków ansamblu.

Do scalenia tych odmiennych odcinków Vandermark stosuje imponujący zestaw rozmaitych przejść i łączników. Praca na próbach, jak podkreślali to muzycy, polegała między innymi na integrowaniu tych różnych elementów. W tym także na podporządkowaniu indywidualnej inwencji improwizatorów założeniom ogólnym. Tak, aby poszczególne improwizacje „pamiętały” o pozostałych częściach kompozycji. Pomimo całego wewnętrznego skomplikowania, a może raczej bogactwa tych czterech utworów, stanowią one dla odbiorcy materiał niezwykle atrakcyjny w całkiem zwyczajnym odbiorze.

W tym kontekście na pewno wyróżniają się porywające Landshaft oraz Off/Set. Pierwszy utwór w części inicjalnej przypomina chwyty stosowane w kompozycjach The Vandermark 5: na tle drapieżnego riffu, nakładany zostaje, grany unisono temat. Dalej, a kompozycja trwa ponad 20 minut, dostajemy zarówno piękne trio Swell – Holmlander – Vandermark, jak duo dwóch perkusji (Zerang - blacha, Daisy - bębny), aby na koniec – po czułym solu tuby – bluesowy łącznik powiódł nas do końcowego tutti. Off/Set otwiera motyw ujadających rur, który wchłonięty zostaje przez „kołyszącą” sekcję rytmiczną. Na tym fundamencie (reggae?) przekrzykują się równocześnie prowadzone solówki, co przywodzi na myśl jazz tradycyjny. Dalej następuje seria improwizowanych duetów, a także drapieżne solo Rempisa, którego wspiera swingująca sekcja. Pozostałe dwie kompozycje (w tym najdłuższa w zestawie Counterprint) także zasługują na osobne analizy, aby wydobyć ich szorstkie piękno.

Z wybornej grupy muzyków tworzących Resonance Ensemble, chciałbym wskazać na dwóch: tubistę Per-Ǻke Holmlandera oraz Yuriya Yaremchuka. Holmlander zwraca uwagę zarówno jako członek sekcji rytmicznej, jak i świetny, obdarzony wyobraźnią i dysponujący doskonałą techniką improwizator (jakaż inwencja w Counterprint!). Dysponujący ciekawą techniką (frullo i slap-tongue) Yaremchuk najwięcej miał do powiedzenia w małych składach (np. dysk 4), w których często wskazywał kierunek toczącej się improwizacji i nadawał ton całości.

Muzyka Kena Vandermarka osiągnęła tu pewną równowagę między tradycją a nowoczesnością. Ten muzyk nieomal od początku sięgał do kanonu nowoczesnego jazzu (Sonny Rollins, Eric Dolphy, Don Cherry), a zarazem realizował projekty bliskie „poważnej” awangardzie (Territory Band, CINC). W Resonance udało mu się połączyć te żywioły, z wielkim pożytkiem dla miłośników jazzu wykonywanego przez większe składy.

Parę słów należy poświęcić pięknej edycji całości. W kartoniku z szarej tektury oprócz płyt, umieszczonych w gustownych kopertach z opisami, znajdują się wkładki z obszernymi wywiadami (wersje dwujęzyczne: angielskie i polskie), które przeprowadzili z muzykami Janusz Jabłoński i Tomasz Gregorczyk. Warto poświęcić czas na ich przeczytanie, bo każda z dziesięciu rozmów oświetla pod nieco innym kontem doświadczenie wspólnego muzykowania i zawiera sporo interesujących wiadomości. Zagadkę stanowi dla mnie dodanie do tych materiałów przedruku fragmentu „Dziadów” Mickiewicza. Dokładnie wersów opowiadających o tajemniczym „Wskrzesicielu narodu”, którego imię „będzie czterdzieści i cztery”. Niewiele pomaga w rozwikłaniu zadania fakt, iż ostatni utwór w tym obszernym zbiorze nosi tytuł The Number 44. O szatę graficzną zadbał Marek Wajda, atrakcyjnie projektując cały box: świetnie dobierając fotografie, liternictwo, kolorystykę. Rzadko spotyka się tak starannie przemyślane projekty edytorskie.

Na koniec wiadomość o charakterze anegdotycznym, sentymentalnym, socjologicznym. – We Lwowie na koncert Resonance przybyło około tysiąca osób. Niektórzy miłośnicy jazzu przyjechali aż z Moskwy; najdalej mieszkający fani wyczarterowali samolot, aby dotrzeć na miejsce z Ałma-Aty (4 tys. km)! Dave Rempis zapytany, czy wyobraża sobie taką sytuację w Stanach, odpowiedział: „Tak, to prawdopodobne, ale w przypadku Radiohead”. (śmiech)

Autor: Maciej Nowak

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm